Yórgos Lánthimos – wizjoner czy dziwak?

Rzeczywistość, w której single mają 45 dni na odnalezienie partnera, w przeciwnym razie zostaną zamienieni w wybrane przez siebie zwierzę – mniej więcej tak brzmiący opis skłonił mnie do obejrzenia Lobstera Yórgosa Lánthimosa. Myślę, że w przypadku tego reżysera nie jest tak łatwo określić cechy charakterystyczne jego filmografii (próbowałam to zrobić u Tarantino i Joon-ho Bonga w tym tekście), poza jedną – z pewnością są to filmy dziwne.

Odizolowani i nieprzystosowani

7378508.3

Jedną z pierwszych produkcji Lánthimosa jest Kieł (2009). Śledzimy w nim losy rodziny, w której ojciec postanowił całkowicie odciąć swe dzieci od świata zewnętrznego. Wmawia im na przykład, że podwórkowy kot jest czającym się w na nie potworem. W Kle widać to, co grecki reżyser jeszcze kilkukrotnie powtórzy w swoich filmach – bohaterowie nie mają imion, więc historia nie będzie skupiać się na zgłębianiu ich indywidualnych osobowości, lecz na przekazaniu poprzez obraz jakiegoś „drugiego dna”. Często nie jest ono oczywiste ani jednoznaczne. Na Kieł można spojrzeć jako na najgorszy możliwy scenariusz następstw wynikających z odcięcia od świata, jakimi mogą być całkowite nieprzystosowanie (dzieci? ludzi? narodów?) oraz życie w zamkniętej bańce absurdu i patologii. Przypuszczam jednak, że zrozumienie wszystkich niuansów w filmach Lánthimosa, wymagałoby dużego obycia w kulturze, przede wszystkim antycznej. A może i to by nie wystarczyło…

Bierni

7724743.3

Również w przytoczonym przeze mnie na początku Lobsterze (2015), wiele postaci do końca filmu pozostaje bezimiennych. Opis fabuły brzmi chyba najbardziej absurdalnie w całej filmografii reżysera, ale uważam, że jest to dzieło warte uwagi. Pokazuje zasady, od których tak naprawdę nie da się uwolnić. Mimo że niektórzy sprzeciwiają się przymusowi posiadania partnera i postanawiają żyć jako single w lesie, w tej społeczności również panują zasady, tylko całkowicie odwrotne. Wreszcie, okazuje się, że nawet gdy człowiek postanowi odrzucić „stare zasady”, one dalej zostają w jego głowie. I nawet podświadomie kierują jego zachowaniem…

Skryci za maską obojętności?

7813240.3

Z kolei w Zabiciu świętego jelenia (2017), najbardziej widać inspirację kulturą antyczną, a szczególnie tragedią grecką. Film ukazuje rodzinę, w której dzieci zapadają na tajemniczą chorobę. Wówczas rodzice zostają postawieni w sytuacji konflikt tragicznego, w której każda podjęta decyzja będzie niewłaściwa. Uważam jednak, że film nie wywołuje w widzu greckiego katharsis, ponieważ z bohaterami trudno się utożsamić, a nawet im współczuć, bowiem zachowują się oni całkowicie beznamiętnie i nawet na ich twarzach nie widać zbyt wielu emocji. Beznamiętne aktorstwo jest również jednym z zarzutów kierowanych w stronę wielu filmów reżysera. Warto też zauważyć, że Zabicie świętego jelenia to kolejny film Lánthimosa, który zdaje się być całkowicie oderwany od rzeczywistości. Reżyser często przedstawia nam bliżej niezlokalizowaną pod względem miejsca i czasu dystopię czy też pojedynczą rodzinę, która jest całkowicie anormalna.

Ekscentryczni

7873012.3

Najmniej dziwnym – i chyba najlepszym na początek – filmem Lánthimosa jest Faworyta (2018). Tutaj akcja osadzona jest w XVIII-wiecznej Anglii, mamy więc określony czas i miejsce, co jednak absolutnie nie wyklucza ekscentryczności poszczególnych postaci. Ten film jest też ciekawie nagrany, ponieważ często używano w nim szerokokątnych obiektywów, a także obiektywów „rybie oko”. Pomimo że ten film nie przynależy już do kina niszowego, jak poprzednie i został wyprodukowany przez jeden z ogromnych koncernów, reżyser nie zrezygnował w nim z absurdu i dziwnych zabiegów. Nadal widać w nim rękę tego samego Yórgosa Lánthimosa.


Pomimo że – jak wspomniałam na początku – kino tego reżysera jest przede wszystkim dziwne, chyba da się w nim jednak dostrzec pewne elementy wspólne 😉. Zachęcam Was do samodzielnego oglądania i interpretowania, bo mnie samej z pewnością nie wszystko udało się odkryć!

Gdzie wytropić Lanthimos (png)

Przełamując schemat #2

Im więcej czytamy i oglądamy, tym bardziej mogą nas irytować często powtarzające się schematy. Jeśli cenisz nieszablonowość w kinie, to dobrze trafiłeś/-aś. W tym wpisie przywołam trzy kolejne filmy, które w jakiś sposób przełamują schemat lub powielają go tylko pozornie, w rzeczywistości tworząc coś świeżego. Zapraszam również do przeczytania części pierwszej PRZEŁAMUJĄC SCHEMAT.

Schemat 1 – baśń kończy się ślubem oraz zapowiedzią „długiego i szczęśliwego życia”

7663427.3

Jednym z najdziwniejszych filmów opartych na baśniach, jakie miałam okazję widzieć, są Tajemnice lasu (w reżyserii Roba Marshalla). Jest to musical, stanowiący połączenie historii Kopciuszka, Roszpunki, Czerwonego Kapturka oraz Jasia i magicznej fasoli. Na wszystkie te postacie natykają się piekarz z żoną, którzy nie mogą mieć dzieci i aby zdjąć z siebie tę „klątwę” zgodzili się spełnić dość osobliwe żądania wiedźmy (w tej roli Meryl Streep).

Musical czasem zupełnie otwarcie wyśmiewa się ze stereotypowych zachowań baśniowych postaci. Jedną z najzabawniejszych scen jest ta z piosenką Agony, w której dwoje książąt wyraża swoje cierpienia miłosne. W malowniczej scenerii wodospadu rozdzierają oni koszule na piersiach i próbują naśladować piękny śpiew swych wybranek. Oczywiście wychodzi im to komicznie.

Najbardziej jednak w Tajemnicach lasu zaskoczyło mnie to, że kiedy wszyscy bohaterowie dostają już swoje „szczęśliwe zakończenia”, do końca filmu jest jeszcze bardzo daleko! Nagle zawiązuje się zupełnie nowa fabuła i postacie po raz kolejny muszą zagłębić się w las, który potrafi być bardzo zdradziecki i nawet nieźle namieszać im w głowach…

Schemat 2 – świeża, dramatyczna historia musi być pokazana prawdziwie

7891889.3

Ostatni film Quentina Tarantino, Pewnego razu… w Hollywood przedstawia historię aktora westernów i jego dublera, którzy postanawiają powrócić do Hollywood, gdzie przyjdzie im zmierzyć się z faktem, że świat kinowy bardzo się zmienił. W tej opowieści, pozornie w tle, pojawiają się wątki subkultury hipisów, a także Romana Polańskiego i jego żony – Sharon Tate, które jednak później odegrają w fabule ważną rolę.

No właśnie, Pewnego razu… w Hollywood rozgrywa się w roku 1969, kiedy to miała miejsce masakra dokonana przez sektę Charlesa Mansona; zbrodnia, która mocno wstrząsnęła światem. Tutaj Tarantino przedstawił ją… tak jak zazwyczaj robi to w swoich filmach, zmieniając przy tym bieg historii. Sztandarowym przykładem tego zabiegu reżysera są Bękarty wojny, w których fakty historyczne są potraktowane niezwykle swobodnie. W Pewnego razu… w Hollywood jest podobnie – pod koniec filmu rozpętuje się krwawa jatka, jednak wydarzenia nie są przedstawione zgodnie z faktami i mają komiczny wydźwięk. Niektórzy zastanawiali się, czy aby nie jest to niestosowne; czy jest etyczne – nie da się jednak zaprzeczyć, że jest nieszablonowe.

Schemat 3 – złoczyńca musi być antagonistą

7905225.3

W starciu superbohater – złoczyńca na pierwszy rzut oka oczywistym jest, kto powinien zwyciężyć. Już w 1954 roku w ramach „krucjaty antykomiksowej” w historiach obrazkowych wprowadzono zasadę, że dobro musi triumfować nad złem, a zbrodniarz nie może wzbudzać sympatii. Oczywiście kodeks wielokrotnie łamano nawet w czasie jego obowiązywania, a obecnie często „ci źli” wywołują w nas współczucie, gdy bliżej poznamy ich nieszczęśliwe życie. Zazwyczaj jednak nadal występują oni w pozycji antagonisty, nawet jeśli nie są do szpiku kości zepsuci.

Przykładem przełamania tego schematu może być film Joker (w reżyserii Todda Phillipsa). Arthur Fleck (Joker) jest tutaj protagonistą, nieszczęśliwym człowiekiem z pewnymi zaburzeniami psychicznymi. A ponieważ widz cały czas za nim podąża, coraz bardziej mu współczuje; więcej: nawet mu kibicuje. A tymczasem Arthur Fleck coraz bardziej zatraca swoje człowieczeństwo i powoli staje się Jokerem, jakiego znamy. Co więcej, Batman jest w tym filmie praktycznie nieistotny. Takie odwrócenie stron pozwala nam spojrzeć na wielokrotnie widzianą historię z nowej, świeżej perspektywy.


To już wszystkie filmy, jakie chciałabym Wam polecić w ramach serii PRZEŁAMUJĄC SCHEMAT. Na koniec życzę Wam, abyście w kinie jeszcze niejednokrotnie doświadczali przełamywania schematów – mogą wprowadzać nudę, a przecież, jak mówił Hitchcock Film to życie, z którego wymazano plamy nudy.

Gdzie wytropić schemat 2 (png)

„Roma”, czyli wielki sukces Netflixa

Ponad trzy i pół minuty mycia podłogi, a w czasie tego ujęcia w większości nie widzimy nawet bohaterki, tylko samą podłogę. Tak rozpoczyna się nagrodzona Oscarem za najlepszy film nieanglojęzyczny produkcja Netflixa – Roma w reżyserii Alfonso Cuaróna.

Plakat filmu "Roma"

O fabule

Meksyk, dzielnica Roma, rok 1971. Cleo pochodzi z indiańskiego ludu Misteków i pracuje jako służąca u rodziny wywodzącej się z klasy średniej. Mamy okazję podglądać codzienne życie mieszkańców domu, akurat w trudnym momencie, kiedy matka – pani Sofía mierzy się z problemami w małżeństwie, a Cleo zachodzi w nieplanowaną ciążę. Czy w takiej sytuacji silne w Meksyku bariery – klasowe, rasowe i inne – zaczną się kruszyć, czy raczej jeszcze bardziej się wzmocnią? Tymczasem na ulicach wrze i protesty studentów spotykają się z coraz bardziej zdecydowaną reakcją…

Roma to zwyczajność i brak pośpiechu

W „Romie” pokazuje się nam różne czynności domowe, w większości sprzątanie. Już same w sobie nie są one zbyt absorbujące, a w tym filmie widzimy je często w długich, statycznych ujęciach. Takich ujęć Roma ma bardzo dużo, a nawet jeśli kamera się porusza, to raczej powoli, miarowo i po linii prostej (podąża na przykład za Cleo, idącą wzdłuż ulicy). Z tego powodu film może być dość trudny, a nawet męczący w odbiorze, ponieważ większość scen nie ma w sobie dynamiki. Do tego dodać należy jeszcze czarno-białą formę.

Mam wrażenie, że Roma na wstępie odrzuca możliwość przykucia uwagi widza ruchem czy kolorem, czyli w sposób najbardziej „tani”. Ma zamiar angażować wyłącznie emocjami, a w takim wypadku większość pracy spada na barki aktorów. Czy się udało?

Myślę, że każdy musi sam odpowiedzieć sobie na to pytanie, bo jednych ta historia może do siebie przyciągnąć, a innych najzwyczajniej znudzić. Dla mnie losy głównej bohaterki były bardzo przejmujące, ale musiało minąć trochę czasu, zanim Roma mnie zaangażowała. Czuję też lekki niedosyt związany z postacią pani Sofii, ponieważ myślałam, że jej wątek będzie bardziej rozwinięty.

Symbolika zawarta w ujęciach

Nieco więcej informacji o samej rodzinie, dla której pracuje Cleo, można wyczytać z niektórych scen, jeżeli rozpatrywać je w kategoriach symboli. Roma to film, w którym Cuarón nie jest jedynie reżyserem, ale również scenarzystą, autorem zdjęć i montażystą, stąd mamy pewność, że wszystkie zabiegi techniczne są zgodne z jego wizją. Uważam, że sporo kryje się na przykład w scenie wjazdu samochodu w wąskie przejście, prowadzące do domu, w którym pojazd ledwie się mieści. Przyjazd ojca pokazywany nam jest poprzez naprzemienne ujęcia na różne części samochodu, na ręce i trzymanego papierosa. Bardzo długo nie widzimy twarzy mężczyzny, co może podkreślać fakt, że reprezentuje on samą figurę ojca, a nie konkretną osobę. To ktoś, za kim tęsknią dzieci i ktoś, kogo coraz bardziej desperacko próbuje utrzymać przy sobie żona, bo widzi, że mężczyzna coraz bardziej się od niej oddala. To samo wąskie przejście powróci w filmie jeszcze kilkukrotnie.


Na wstępie postawiłam pytanie o to, czy trudna sytuacja zniesie czy też wzmocni bariery w tej rodzinie. I również tę kwestię muszę pozostawić bez jednoznacznej odpowiedzi. Chociaż jedna z ostatnich scen, widoczna również na plakacie – scena wspólnego uścisku – przejmująco obrazuje więź łączącą Cleo z dziećmi, którymi się opiekuje. Jednocześnie moment ten stanowi swego rodzaju rozliczenie z przeszłością; jest potrzebny, aby można było iść dalej. Dlatego chyba jest w tym filmie nadzieja, jest jakiś rodzaj spokoju. Chociaż podziały nie są przecież czymś, co tak po prostu znika.

Gdzie wytropić: "Roma" - dostępny w abonamencie Netflix

„Les Misérables: Nędznicy” – recenzja [musicalnie]

Les Misérables: Nędznicy to jedna z wielu adaptacji słynnej powieści Victora Hugo, uważam jednak, że zdecydowanie jest ona warta uwagi. To jedyny musical filmowy, dotyczący tej powieści – wcześniej muzyczną wersję Nędzników można było zobaczyć jedynie w teatrze. Ponadto Nędznicy to ten rodzaj musicalu, który zdecydowanie zaprzecza standardowym skojarzeniom, jakie wiążemy z tym gatunkiem. Zamiast kolorowych, zwiewnych strojów – mamy obdarte łachmany; zamiast lekkich, radosnych piosenek – łamiące serce lub wzniosłe, zagrzewające do walki utwory. Muzyka stanowi akompaniament dla dążenia do odkupienia, reprezentowanego przez Valjeana; dla poczucia obowiązku, jakie przejawia ścigający go Javert; dla nieszczęśliwej miłości, którą przeżyła Fantine; dla patriotycznych uniesień rewolucyjnego ruchu młodych… i dla wielu innych – bynajmniej nie lekkich i przyjemnych – tematów.

Plakat filmu Nędznicy

Gra aktorska śpiewem

Cała warstwa muzyczna w mojej opinii jest bardzo udana. Kilka najważniejszych motywów muzycznych przeplata się ze sobą; bywa, że rozbrzmiewają nieoczekiwanie w zupełnie innym utworze. Wywołuje to w widzu uczucie nostalgii, a także spaja cały, prawie trzygodzinny film w jedną całość. Ważnym punktem jest wykonanie I Dreamed A Dream przez Anne Hathaway, odtwarzającą rolę Fantine. Utwór pochodzi z pierwszej inscenizacji Nędzników w formie musicalu, którą wystawiono w Paryżu w 1980 roku. Według mnie Anne Hathaway bardzo sugestywnie oddała rozpacz przepełniającą bohaterkę, a nędzny wygląd tej skrzywdzonej przez życie kobiety wzbudza litość i gorzko współgra z tytułem.

W obsadzie widzimy znanych aktorów, którzy tym razem mają okazję zaprezentować się głosowo. Amandę Seyfried mogliśmy już usłyszeć w filmie Mamma Mia!, natomiast zaskoczeniem dla mnie okazał się – całkiem dobrze śpiewający – Russell Crowe, którego nigdy nie wyobrażałam sobie w takiej roli. Uważam, że dobrze udało mu się oddać złożoną naturę Javerta.

Rzeczywiście nędznicy!

Za jeden z atutów można uznać nagrodzoną Oscarem charakteryzację. Ukazujące się na ekranie postaci niejednokrotnie ubrane są w wielobarwne stroje, czasem wręcz ekscentryczne, jak w przypadku małżeństwa karczmarzy Thénardierów. Jednocześnie jednak przez tę kolorową otoczkę wyziera widoczny brud i ubóstwo. W przeciwieństwie do niektórych filmów, w których charakteryzatorzy kładą duży nacisk na podkreślenie piękna aktorów (nawet, jeżeli nie ma to żadnego uzasadnienia w danej sytuacji), Nędznicy ukazują świat przedstawiony w bardziej realistyczny sposób. Twórcy nie boją się zbyt ostrego, rozmazanego makijażu czy wyraźnie zniszczonych włosów.

Sposób ukazania Francji

Widać, że podczas powstawania musicalu Nędznicy nie skupiono się zbytnio na efektach specjalnych, które wypadają średnio. Postawiono raczej na ukazywanie ulic miejskich, a wraz z nimi panoramy społeczeństwa, dzięki czemu widz zostaje wprowadzony w świat XIX-wiecznej Francji za pomocą obrazów nędzy i brudu. Zarazem jesteśmy świadkami przygotowań do powstania, mającego nikłe szanse na powodzenie, ze względu na brak wsparcia ze strony ogółu społeczeństwa. W początkach zrywu perspektywa z lotu ptaka i nagrywanie z dołu oddają siłę ducha jego uczestników, czemu towarzyszą podniosłe dźwięki utworu Do You Hear the People Sing?. Natomiast w ferworze walki kamera pracuje chaotycznie, oddając atmosferę konfliktu.


Przekształcenie dzieła zaliczanego do klasyki literatury na musical uważam za bardzo interesujący zabieg. Warto podkreślić, że Nędznicy w reżyserii Toma Hoopera są dziełem prawie w całości śpiewanym bądź recytowanym pod melodię. Partiom dialogowym nieodłącznie towarzyszy muzyka, co powoduje, że film prawdopodobnie nie spodoba się każdemu odbiorcy. Myślę jednak, że osobom lubiącym konwencję musicalu lub otwartym na nowe formy dzieł filmowych, przypadnie on do gustu.

Gdzie wytropić: "Les Misérables: Nędznicy" - dostępny w abonamencie Amazon Prime Video, możliwość wypożyczenia w serwisach: Chili, Rakuten, iTunes Store

Nowy-stary musical – „La La Land” [musicalnie]

La La Land (reż. Damien Chazelle) to musical, który w 2017 roku otrzymał sześć Oscarów i niemal przyznano mu też siódmy, w głównej kategorii (w wyniku największej w historii pomyłki przy odczytywaniu wyniku). Jednocześnie musical zbierał skrajne opinie, ponieważ przez niektórych był bardzo krytykowany, a w innych wzbudzał zachwyt, jako piękna historia i hołd złożony starszym filmom z tego gatunku. W tym tekście przyjrzymy się, w jaki sposób La La Land naśladuje kultowy już musical, jakim jest Deszczowa piosenka (1952r., reż. Stanley Donen, Gene Kelly) i dlaczego, pomimo tego naśladownictwa, nadal porusza.

musical, plakaty: "La La Land", "Deszczowa piosenka"

Kolorystyka, liczba postaci i ruch

La La Land rozpoczyna się piosenką Another Day of Sun i już ta pierwsza scena ma wiele wspólnego z klasycznym musicalem. Mimo że w gruncie rzeczy jest nowoczesna, bo rozgrywa się na ulicy, zablokowanej przez stojące w korku samochody. Wysiadający nagle ludzie ubrani są na kolorowo i bez konkretnego powodu zaczynają wspólnie śpiewać i tańczyć. Te dwa elementy – bogactwo kolorów oraz mnogość postaci widocznych w kadrze – charakteryzują „stary” musical. Warto jednak zauważyć, że w przypadku La La Landu ta pierwsza piosenka jest jedną z nielicznych wykonanych w ten sposób. Przy wielu innych na ekranie będą widoczni jedynie główni bohaterowie, a nawet tło wokół nich zniknie, zastąpione przez czerń, tak jakby rzeczywiście tylko oni się liczyli. Szczególnie widać to w piosence Audition (The Fools Who Dream). Innym przykładem bardzo kameralnej piosenki jest powracający motyw City of Stars – pierwszy raz piosenka śpiewana jest przez Sebastiana (Ryan Gosling) i wykonana w minimalistycznej choreografii; za drugim razem Mia (Emma Stone) i Sebastian śpiewają ją wspólnie siedząc przy pianinie. Ponadto część utworów ma postać muzyki instrumentalnej, a w jednym z nich – Epilogue rozbrzmiewają jeden po drugim motywy z wcześniejszych piosenek.

Musical – muzyka czy fabuła?

Wydaje się, że współczesny musical kładzie na fabułę większy nacisk niż musical dawny. Może stąd więcej utworów instrumentalnych, które mają być tłem dla przedstawionych wydarzeń, a mniej faktycznych śpiewanych piosenek (choć i tych nie brakuje). Jednak sama fabuła, przynajmniej pozornie, jest dość powtarzalna. Relacja pomiędzy bohaterami, zarówno w Deszczowej piosence, jak i w La La Landzie stopniowo przechodzi drogę od niechęci i przekomarzań do miłości. Z owych docinków rodzi się humor – który być może w Deszczowej piosence jest nieco prostszy, bo budowany głównie na powtarzaniu tych samych kwestii lub czynności.

Tym, co chyba najbardziej wyróżnia La La Land jako musical, jest pewne przełamanie cukierkowości, charakterystycznej dla starych filmów muzycznych, przedstawiających sen o Hollywood. Historia w filmie Damiena Chazelle wcale nie jest tak ubarwiona, jak mogłoby się początkowo wydawać. Finał bowiem jest słodko-gorzki i dość zaskakujący, dlatego zapewniam, że ci, którzy przerwali oglądanie w trakcie, nie znają jeszcze pełni tej opowieści.

Kropka nad i

Trudno się nie zgodzić, że musical silnie kojarzy się ze sceną tańca w deszczu z Deszczowej piosenki, którą przecież zna niemal każdy. W La La Landzie pojawia się nawiązanie do niej, w piosence A Lovely Night, gdy Sebastian okręca się wokół latarni. Co prawda żaden deszcz wtedy nie pada. Ale tutaj postawmy kropkę, jeśli chodzi o piosenkę Singin’ in the Rain, bo o niej powiedziano już chyba wszystko.


Oczywiście pomiędzy tymi filmami można doszukiwać się kolejnych podobieństw i różnic. W obu produkcjach pojawia się stepowanie (chociaż Mia musi do tego celu zmienić buty), a także sztuczne, papierowe dekoracje – w przypadku La La Landu widoczne dopiero w epilogu, ale z pewnością dodające uroku scenie. Myślę, że zasadnicza różnica w stosunku do Deszczowej piosenki widoczna jest w warstwie treściowej, bo formalna jednak w dużym stopniu nawiązuje do klasyki gatunku. Jednak takie mrugnięcia oka do widza również mogą zaważyć na wartości filmu, szczególnie tej sentymentalnej. Uważam, że w La La Landzie połączenie starego z nowym udało się znakomicie.

Gdzie wytropić: „La La Land” - możliwość wypożyczenia w serwisach: Player, Cineman, Rakuten, Canal+ online; „Deszczowa piosenka" - możliwość wypożyczenia w serwisie Rakuten

Przełamując schemat #1 – o schematach w filmach

W ciągu lat rozwoju kina, a także opowieści w ogóle, powstało wiele klisz, które zdają się być powielane na okrągło. Oglądając film, często wiemy, co się wydarzy, a czasem wręcz tego oczekujemy. Schemat kojarzy nam się ze swojskością – z czymś, co znajome –  i nieraz to właśnie w poszukiwaniu tak rozumianego „poczucia bezpieczeństwa” zasiadamy przed ekranem. Z tego powodu zdarza nam się oglądać te same filmy kilkukrotnie. W większości jednak schematyczność odbierana jest jako wada, dlatego w tym tekście chciałabym przywołać historie, które albo przełamują schemat, albo powielają go tylko pozornie, w rzeczywistości wnosząc do historii coś świeżego, oryginalnego.

Schemat 1 – rozwiązanie zagadki kryminalnej poznajemy w ostatnim akcie

Plakat filmu "Na noże" (schemat 1)

Zaczyna się – zdawać by się mogło – klasycznie. Przy dramatycznym akompaniamencie instrumentów smyczkowych, widzimy gospodynię, przemierzającą z tacą ze śniadaniem korytarze bogatej rezydencji, po to tylko, by znaleźć swego pracodawcę z poderżniętym gardłem, w jego własnym pokoju. Policja podejrzewa samobójstwo, ale ekscentryczny detektyw przypuszcza, że cała sprawa może być bardziej skomplikowana.

Tak właśnie, w stylistyce przywołującej na myśl twórczość Agathy Christie, zawiązuje się akcja w filmie Na noże (w reżyserii Riana Johnsona). Ale skoro film zrealizowany został w duchu książek Christie, to jaki schemat został tu przełamany? Otóż, o tym kto zabił dowiadujemy się… po pierwszych trzydziestu minutach. Takie odsłonięcie kart przed widzem, który ma okazję bardzo szybko zobaczyć, jak rozegrały się wydarzenia prowadzące do śmierci bogatego pisarza, zaburza standardową konstrukcję kryminału. Co dzieje się w dalszej części filmu? Przekonajcie się sami. Powiem tylko, że równie interesujące, jak samo rozwiązanie zagadki okazują się relacje łączące członków rodziny pisarza – dochodzi w niej do zderzenia się charakterów, a ponadto niemal każda z tych osób ma coś na sumieniu.

Schemat 2 – miłość (i ślub) od pierwszego wejrzenia

Plakaty: "Kraina lodu", "Zaczarowana" (schemat 2)

Ten schemat nieodłącznie wiąże się z animacjami, szczególnie Disneya. Każda bohaterka ze starszych filmów tej wytwórni zakochuje się w pierwszym napotkanym mężczyźnie (który zawsze jest księciem) i jest w pełni przekonana, że to „ten jedyny”, nawet jeśli widziała go tylko raz w życiu. Trudno się dziwić, bo taka od zawsze była konstrukcja tradycyjnych baśni. Nawet w Pięknej i Bestii potwór, którego dobre serce dostrzegła Bella, ostatecznie okazuje się wymarzonym księciem, który został jedynie zaczarowany. Z czasem jednak Disney podjął wysiłki, by ten schemat przełamać, najpierw w Zaczarowanej (2007 r.), a potem w 2013 roku w Krainie Lodu, nawet jeżeli pozornie wydawałoby się, że historia miłości od pierwszego wejrzenia po raz kolejny się powtarza.

Schemat 3 – chronologiczna konstrukcjaPlakat filmu "Memento" (schemat 3)

Nie każda historia w filmie musi być pokazana chronologicznie. Przykładowo, retrospekcje zdarzają się w kinie nie od dziś i nie stanowią niczego nowego. Są jednak tacy reżyserowie, którzy szczególnie lubują się w zabawie chronologią i Christopher Nolan z pewnością do nich należy. Bardzo niestandardowy jest jeden z jego starszych filmów, Memento, którego akcja rozgrywa się od tyłu. Najpierw poznajemy zakończenie, które z początku jest zupełnie niezrozumiałe (żaden spoiler!), a stopniowo, scena po scenie, dochodzimy do początku tej historii. Taki zabieg z pewnością przełamuje schemat, a jego celem było oddanie perspektywy bohatera – Leonarda, który w wyniku wypadku stracił pamięć krótkotrwałą. W ten sposób ani bohater, ani widz, nie wiedzą dlaczego Leonard nagle znalazł się w konkretnym miejscu i co wydarzyło się wcześniej. Każda scena to jedynie skrawek wspomnienia, a jego powiązanie z większą całością z początku jest nie do odszyfrowania.


W kinie wciąż da się wymyślać coś oryginalnego i mam nadzieję, że jeszcze przez długi czas się to nie zmieni. Przykładów filmów, które przełamują schemat, jest oczywiście więcej. Wrócę jeszcze do tego tematu…

Gdzie wytropić: „Na noże” – dostępny w abonamencie HBO GO, możliwość wypożyczenia w serwisach: iTunes Store, Player, Cineman, Rakuten, Canal+ online; „Zaczarowana” – możliwość wypożyczenia w serwisach: iTunes Store, Chili, Rakuten; „Kraina Lodu” - dostępny w abonamencie HBO GO, możliwość wypożyczenia w serwisach: iTunes Store, Chili, Rakuten, Player, vod.pl, Canal+ online; „Memento” – możliwość wypożyczenia w serwisie Cineman

Koreańskie kino i jego rosnąca popularność

Współcześnie koreańskie kino jest coraz częściej przywoływane w rozmowach. Z pewnością tendencję tę podtrzymał triumf Parasite na zeszłorocznej ceremonii wręczenia Oscarów – był to pierwszy raz w historii tej nagrody, kiedy film nieanglojęzyczny zwyciężył w głównej kategorii (warto dodać, że zgarnął też trzy inne statuetki, w tym tę za film nieanglojęzyczny). Może to stanowić dla nas dobry impuls do przyjrzenia się bliżej południowokoreańskiej kinematografii.

Przykładowe filmy koreańskie: "Okja", "Parasite", "The Call"

Dwa koreańskie światy w jednym domu

Na początek kilka słów właśnie o Parasite, który jest najbardziej znanym i uznanym filmem z tego zestawienia. Wyreżyserowany został przez Joon-ho Bonga, znanego z takich filmów jak The Host czy Snowpiercer – człowieka, którego Quentin Tarantino porównał do „Spielberga w czasach swej świetności”. W tym miejscu warto zaznaczyć, że Tarantino darzy zamiłowaniem kino koreańskie i od lat określa siebie jako wielkiego fana tego reżysera. Kiedy przyjrzymy się bliżej Parasite, rzeczywiście dostrzeżemy pewne elementy wspólne z kinem Tarantino, szczególnie w krwawym finale.

Parasite opowiada losy ubogiej, lecz sprytnej (i to w niezbyt etyczny sposób) koreańskiej rodziny, która staje przed szansą na polepszenie swojego statusu społecznego poprzez zatrudnienie w domu bogatego małżeństwa. Wydawałoby się, że pod względem gatunkowym jest to dramat, związany z problematyką drabiny społecznej, ale to nie wyczerpuje tego, czym Parasite w istocie jest. Czarna komedia przeplata się w nim z thrillerem, a później wręcz z krwawym horrorem. W poszczególnych scenach warto zwrócić uwagę na wymowne zestawienie „góry” i „dołu”. Główni bohaterowie, zaszyci w nędznie wyglądającym mieszkaniu pod ziemią, rzeczywiście wywołują skojarzenie z tytułowymi pasożytami.

 

Superświnka

Można przywołać tutaj również inny film Joon-ho Bonga, jakim jest Okja. Stanowi on koprodukcję koreańsko-amerykańską (w jednej z głównych ról możemy zobaczyć Tildę Swinton, a w pobocznej Jake’a Gyllenhaala). Jedna z pierwszych scen, przedstawiająca beztroską zabawę dziewczynki z tytułową, gigantyczną „superświnką” przywodzi na myśl kino familijne. Z czasem fabuła staje się jednak połączeniem filmu przygodowego z filmem akcji. Jednocześnie poruszane są bardzo aktualne tematy, związane z wegetarianizmem, GMO, bezwzględnymi korporacjami i ruchami proekologicznymi.  Fakt, że w walce takiego ruchu z korporacją żadna ze stron nie używa prawdziwej amunicji, a Okja beztrosko demoluje centrum handlowe, sprawia, że nie czujemy jeszcze takiej grozy sytuacji, jaką – gwarantuję – poczujemy później. W pewnym momencie film staje się w pełni dramatem, pomimo że przez dłuższy czas towarzyszyła mu groteskowa konwencja. Przez pewien czas o Okji mówiło się jako o filmie, po którym ludzie zostają wegetarianami.

 

Telefon z przeszłości

Przykładem innego przerażającego – chyba w najbardziej dosłowny sposób – koreańskiego filmu jest The Call, w reżyserii Chung-hyun Lee . Zalążkiem niezwykłych wydarzeń staje się telefon, który łączy dwie kobiety mieszkające w tym samym domu, ale w odstępie dwudziestu lat. Pomimo że dzieli je dystans nie do przebycia, gdy poznają kłopoty, z jakimi mierzy się ta druga, spróbują sobie nawzajem pomóc.

Film nie ma co prawda do przekazania tylu warstw znaczeń co Parasite, nie apeluje też do widza z jednym, konkretnym problemem jak Okja, ale widoczne są w nim te same, wyróżniające kino koreańskie, cechy. Pierwszą z nich jest brutalność, która w The Call na przestrzeni fabuły pojawia się znacznie wcześniej niż w przypadku jego poprzedników. Gatunkowo mamy tu do czynienia z thrillerem z elementami horroru, ale i science-fiction, ponieważ pojawia się wątek zdradliwego zmieniania przeszłości. Odsłania to drugą cechę, jaką odznacza się kino koreańskie – którą można zauważyć we wszystkich wymienionych przykładach – jaką jest swobodne przeplatanie gatunków w jednym filmie. Chociaż motyw telefonu w horrorze wydaje się już bardzo wyświechtany, The Call niejednokrotnie bardzo mnie zaskoczył, bo nie spodziewałam się ani konkretnych wydarzeń, jakie będą miały miejsce, ani stylistyki, jaką obierze ta historia.   


Każdy z tych filmów miał w sobie coś oryginalnego, a na takim etapie rozwoju kinematografii jest to pewne osiągnięcie dla Korei Południowej. Być może kino koreańskie ma do zaoferowania coś, co zainteresuje również Was. Sama mam ochotę na więcej, a już szczególnie zamierzam zapoznać się z innymi filmami Joon-ho Bonga.

Gdzie wytropić: „Parasite” – możliwość wypożyczenia w serwisach: Player, Cineman, vod.pl, Canal+ online, E-Kino Pod Baranami, Nowe Horyzonty vod, MOJEeKINO.pl ; „Okja” – dostępny w abonamencie Netflix ; „The Call” – dostępny w abonamencie Netflix

Witaj w filmowym świecie

filmotropy grafika 40 minut

Cześć!

Mam na imię Marysia i jestem studentką Dziennikarstwa i komunikacji społecznej. W ramach projektu chciałabym podzielić się z Wami jedną z moich pasji, jaką jest kino. Myślę, że szczególnie teraz, gdy wciąż pojawiają się trudności z odwiedzeniem kina jako budynku, warto dzielić się filmowymi propozycjami na wolne wieczory. Pod przytaczanymi przeze mnie tytułami znajdziecie informacje o legalnych źródłach, w których można je wytropić ;). Wspierajmy kinematografię zwłaszcza w tym trudnym okresie!

Na stronie Filmotropy przyjrzymy się bliżej konkretnym filmom oraz podążymy tropem pewnych motywów i gatunków. Chciałabym stworzyć również ścieżki tematyczne, takie jak MUSICALNIE lub PRZEŁAMUJĄC SCHEMAT. Jednocześnie będę miała na względzie to, by posty były treściwe i nie za długie. Jak bowiem mawiał pewien znany Brytyjczyk – powinno się wyczerpać temat, ale nie wyczerpać słuchaczy. A w tym przypadku – czytelników.

„Widzimy się” w następnym wpisie, który rozpocznie naszą wędrówkę po filmowych światach…